sobota, 5 kwietnia 2014

Firework

Oto jedno z moich najlepszych opowiadań. Uprzedzam, że mogą być literówki. Wyłapcie przesłanie. I też bądźcie fajerwerkami. Ale bez dłuższych wstępów. Oto Firework.
Budzę się. Z delikatnych objęć snu siła wyrywa mnie blask słoneczny prześwitujący przez zamknięte powieki. Leniwie je rozwieram i patrzę jak lśniąca, złota kula wynurza się z różowawych chmur. Nastaje dzień. Kolejny, parszywy dzień.
Wstaję z łóżka- oczywiście lewą nogą- i szarpnięciem otwieram walizkę. Plastikowy zamek łamie się i odpada. "Kolejne badziewie. Tak jak całe moje życie." myślę z goryczą. Wyjmuję znoszone bojówki i koszulkę Obozu Herosów. Spoglądam z ironią na pegaza wyszytego na pomarańczowym materiale. Siedzi na nim dwójka roześmianych półbogów, jeden potężny i silny, drugi chuderlawy. Tak jakby wszyscy byli tutaj równi. Szybko wchodzę do łazienki i wciągam na siebie ubrania. Mój wzrok spotyka się z lustrem. Mocno pobrudzonym, w końcu korzysta z niego bardzo dużo osób.
Moje spojrzenie mija się ze spojrzeniem brunetki o kawowych oczach, bladej lecz oliwkowej cerze i sylwetce, która mimo dużej ilości ćwiczeń nie nabiera sportowego wyglądu. Jej spojrzenie jej ostre, ale pod nim, głęboko, głęboko ukrywa się smutek i przygnębienie. Obgryzione prawie do końca paznokcie dobrze świadczą o poziomie stresu w jej życiu. Czy to naprawdę jestem ja? Kręcę przecząco głową. Nie, to nie mogę być ja. Nie mam przecież takich worków pod oczami. Nie, to na pewno nie ja. Olivia ma przecież wesoły uśmiech, radosne oczy i zarumienione policzki. Dotykam dłonią szkła, próbujac zmienić to co w nim widzę. Lecz wiem, że nic mi się nie uda. Czary to moja największa słabość. Niby dziecko Hekate powinno na lewo i prawo strzelać błyszczącymi iskrami. Ale nie ja. Jestem wybrakowana. Niczym się nie wyróżniam. Jestem jak pusta plastikowa torba. Tylko czym ja zawiniłam, że moje boskie geny są takie słabe?! Moje nijakie, ponure rozmyślania przerywa łomotanie w drzwi.
-Pośpiesz się, niezdaro!- wrzeszczy Ally, córka Hermesa. Zawsze chce siedzieć długo w łazience, bo wsadza bitą śmietanę do golarek.
- Już - mruczę pod nosem i wypełniam jej polecenie. Trzaskam drzwiami, obdarzam posępnym spojrzeniem kleptomankę i mijam ją jakby była powietrzem. Wysyła mi pioruny swoimi błękitnymi oczami.  Wychodzę z domku, odruchowo unikając wiadra z wodą ustawionego na drzwiach. Jeszcze słyszę za sobą okrzyk: "Nareszcie ofiara losu wyszła!",  lecz ja nie zwracam na to uwagi. Kieruję się w stronę jadalni, mając nadzieję na szybki i bezproblemowy posiłek. Oczywiście, taki być nie mógł. Biorę pierwszy lepsze danie, którym okazują się grzanki z dżemem i idę do płonącego trójnoga. Dla innych to okazja do naskarżenia swoim rodzicom o rzeczach w rodzaju "Harry od Apolla powiedział, że moje oczy wyglądają jak piłki baseballowe. Zamień go w kalafiora!". Ja modlę się tylko o uznanie. I o nic więcej.
Kiedy wracam do stołu, tosty zeskakują z talerza i w dzikim tańcu wskakują mi na głowę.
"Dzieci Hekate..." myślę z goryczą. Moje siostry i bracia. Głównie to oni się ze mnie naśmiewają, chociaż często dołączają domki Aresa i Eris. Strzepuję pieczywo z włosów. Patrzę jak młodociani czarodzieje chichoczą i zmuszają sok jabłkowy do wylania się na moje kolana. Ogarnia mnie wściekłość. "Jak oni śmią!" oburzam się i próbuję zrobić podobne rzeczy z ich kakao. Tylko delikatnie faluje, choć skupiam się niemożliwie mocno.
Jeszcze bardziej się irytuję. Chwytam bochenek chleba i rzucam nim w tych żartownisiów. Są zaskoczeni, jednak samym umysłem odbijają pocisk. Idę w ich kierunku i chcę zrobić coś, cokolwiek! Potężna siła jednak przytrzymuje mnie i przewraca na posadzkę. Upadek wyciska mi tlen z płuc. Przez chwilę czuję w ich miejscu pustkę. Niech zniknie! Czuję się jakby coś wyssało mi płuca.
-Tlenu...- mruczę nieprzytomnie. Prośba zostaje spełniona. Powietrze szybko dociera do pęcherzyków płucnych, życiodajny tlen jest transportowany do komórek.  Z trudem wstaję i patrzę jak rzucają we mnie jajkami. Robię niezręczne uniki, ale połowa pocisków rozbija się na mojej twarzy, koszulce i włosach. Trzy domki ryczą ze śmiechu. Reszta tego nie robi, ale też mi nie pomaga. Biegnę w las. Po drodze trafia mnie jeszcze jakiś snop iskier. Czuję jak bluzka, spodnie i buty się kurczą. Coraz bardziej mnie cisną. Wskakuję między drzewa i sadzę długie susy. Ubrania już pękają w szwach. Po chwili, kiedy dobiegam do ładnego, potężnego dębu, rozlatują się. "Di immortales!" klnę w myślach. Biegam po lesie w bieliźnie. Co za wstrętne zaklęcie. Nagle uświadamiam sobie: "Jak ja pójdę się przebrać? Przecież zobaczy mnie cały obóz.". Wypełnia mnie zgroza. Nie mam żadnego planu, przecież nie będę latała prawie naga i upaprana jajkami przed oczami tych wszystkich idiotów! Moje rozmyślania przerywa osobliwy widok. Kora dęby wybrzusza się i pęka w jednym miejscu, wyłaniają się z niej blade, zręczne ręce i trójkątną twarz driady. Oblewam się rumieńcem, kiedy soczyście zielone oczy spoglądają na mnie niemal z rozbawieniem. Bursztynowe włosy ma związane w długi, gruby warkocz. Sięga dłonią za siebie i wyjmuje delikatną, białą suknię z szerokimi ramiączkami i małym, trójkątnym dekoltem. W pasie jest ściągnięta jedwabną szarfą. Materiał przecinają łagodne, szmaragdowe żyłki. Szata nimfy drzewnej wygląda bardzo ładnie, tyle że nie mam pojęcia co chce z nią zrobić.  Kiedy podaje mi ją, już pojmuję o co chodzi. Daje mi ubranie. Zaraz na trawę wysypuje skórzane sandałki.Rozpromieniam się i chwytam podarunek. Ten natychmiast zaczyna falować i oplata moją rękę, płynąc po całym ciele.  Dotykam butów, a one zachowują się podobnie jak szata. Po chwili jestem już ubrana. Młoda kobieta dotyka moich włosów, a żółtka i białka znikają także z innych członków.
-Dziekuję- mówię do boginki i kłaniam się.
-Nie ma za co- mruga do mnie i znika w drzewie. Odchodzę z tamtego miejsca z zamiarem pójścia się przebrać do domku Hermesa. Suknia jest piękna, ale przecież nie chcę jej zniszczyć ćwiczeniami. Kieruję więc swe kroki do pawilonu mieszkalnego. W tych sandałach bardzo dobrze mi się idzie. Jakby każdy krok dodawał mi sił. To samo z resztą odzieży. Błogie uczucie rozlewa się po ramionach, brzuchu i nogach. Szmaragdowe żyłki pulsują jak żywe. Przeciskam się między drzewami i natrafiam na strumyk. Przeglądam się. Z moich ust wyrywa się cichy okrzyk. Wyglądam zupełnie inaczej niż rano! Cienie pod oczami już nie istnieją, a one same są rozjaśnione i oczyszczone. Mrugam zaskoczona. Pojawiają się w nich złociste plamki. Na twarzy nie ma żadnej ze zmarszek. Skóra jest nieskazitelna i zdrowo wygląda. Spoglądam na palce. "Paznokcie odrosły!" myślę ze zdumieniem. Włosy lśnią i spływają gęstymi kaskadami na plecy. Uśmiecham się, odsłaniając białe, kształtne zęby. Nareszcie wyglądam jak ładna szesnastolatka. Podnoszę wzrok znad wody i zauważam coś znajomego. Te drzewa... Ten strumień...
-To było tu...- syczę ponuro. Całe zdarzenie szybko pojawia się w moim umyśle.

 Wspomnienie.

Na niebie nie ma gwiazd, całe jest zasłonięte chmurami. Siedzę pod drzewem, rozmyślając.
BUM! Na trawie pojawia się niska, szczupła dziewczyna z dwoma, kasztanowymi wilczurami. Przestraszona, podskakuję. Nieznajoma ma na sobie ciemnoszarą szatę z kapturem. Jej wiek to około szesnaście lat. Włosy tego samego koloru co moje sięgają do ramion i są lekko kręcone. Oczy także są takie same jak u mnie. Bije z nich inteligencja i mądrość nieco dziwna dla osób w jej wieku.
-Witaj, córko- mówi miękkim głosem.
-Mama?!- dziwię się.- Co ty tutaj robisz? No i kim ty jestes?
-Naprawdę nie wiesz?- pyta.- Wydedukuj to sobie, przecież jesteś bystra. Ciemna szata i kaptur, psy, zmiana...- przerywa jej fala przebiegająca po jej ciele. Na czole pojawia się wgłębienie, oczy ciemnieją, rysy łagodnieją. Rośnie. Wygląda jak kobieta czterdziestoletnia.- kształtu- dokańcza i dokonuje kolejnej metamorfozy: starzeje się. Twarz przecinają zmarszczki, włosy stają się siwe. Zaczyna się garbić. Trzy wcielenia bogini. Psy, bezksiężycowa noc.
-Hekate, bogini magii- mówię z lekkim przestrachem. Ja córką tak potężnej bogini. To nie możliwe. Nie zdarza mi się czarować. Wytężam umysł i wbijam wzrok w kamyk. "Unieś się, leć, zrób coś!" rozkazuję w myślach. Nic się nie dzieje.
-Nie próbuj, nie masz zdolności magicznych, twoja aura jest tak słaba, jakby jej prawie nie było- wyjaśnia ponuro.
-Co?- jestem rozczarowana. Żadnych zdolności? Nic, a nic?- Nie możesz mnie nauczyć?
- Nie, nic ci nie pomoże- mruczy, tak że aż ciarki mnie przechodzą.
-To może moi braci i siostry. Uznaj mnie, a oni mi pomogą!- proponuję, zrozpaczona i macham zamaszyście rękoma. Jest przecież jakaś nadzieja, prawda?
-Nie, no bo widzisz... Ja cię nie uznam- w głosie matki słychać zakłopotanie. To nie wróży nic dobrego.
-Dlaczego, może oni coś...
-Nie! Nie przyniosę sobie takiego wstydu!- wybucha, a ja zamieram.- Moje dziecko, które nie ma za grosz zdolności czarodziejskich. To by była hańba! Za nic się do tego nie przyznam- jej oczy płoną. Policzki są czerwone. Ale nie tak jak moje. Serce mi pęka. Ostatnia nadzieja na akceptację ginie. Gniew opanowuje mnie, zalewając płynną lawą rozsądek, sprawiając, że mam w nosie, że stoi przede mną bogini.
-No to spadaj stąd! Jesteś najgorszą matką na świecie, szczurzyco!- wrzeszczę coraz głośniej, mam wrażenie, że jestem wulkanem, który dokonuje erupcji.- Ty wstydliwa jędzo! Wiedźmo bez skrupułów, odwal się od mojego życia!
Aż się zachłystuje z oburzenia. Pewnie żaden śmiertelnik jeszcze jej tak nie obraził.
-Ty...- syczy groźnie, ale ja już nie słucham. Biegnę pomiędzy drzewa, skaczę przez krzaki, nie zważając na gałęzie chłostające mnie po twarzy. Słyszę tylko niezrozumiałe słowa, które wydają się być zaklęciem. Oślepiający błysk przecina gęstwinę i razi mnie w oczy. Piorun błękitnej energii pędzi w moim kierunku, podpalając liście. Na jego czubku znajduje się moja twarz. Jego cel. Czekam przez chwilę, aż zbliży się dostatecznie i robię unik. Błyskawica wali w ziemię i odrzuca mnie do tyłu. Uderzam potylicą o korę drzewa. Powieki mi opadają, mrok spowija mój umysł.

Koniec wspomnienia.

Natychmiast opuszcza mnie dobry humor. Nawet widzę wypalone liście, ślad po trasie przelotu klątwy. Postanawiam zostać tutaj, aż do rana. Nie obchodzi mnie ile to czasu. Dzisiaj bitwa o sztandar, ale to przecież głupota. Kładę się na miękkiej trawie i rozluźniam się. Po chwili oczy mi się zamykają i zapadam w głęboki sen, pełen matek wrzeszczących "NIE CHCĘ CIĘ!".

Budzi mnie szelest. Otwieram powoli oczy i rozglądam sie leniwie. Jest już ciemno, pewnie zegar wskazuje dziesiątą. Przez chwilę nie wiem, czemu mam taki podły nastrój. Po chwili przypominam sobie, że nazywam się Olivia Prossake i to moje życie. Znowu szelest. Słyszę granie rogów. Bitwa o sztandar! Zaraz chwila, chwila... A co jeśli jestem w samym środku walki? Ta myśl natychmiast mnie rozbudza. Kolejny szelest i do tego przekleństwo. Oblewam się zimnym potem, oni zaraz mnie napadną! Na polankę wpada grupka dzieci Hekate. "Jeszcze lepiej!" myślę z irytacją. Szybko zrywam się na równe nogi.
- Ohoho, patrzcie, kto to!- oznajmia szyderczo Christine, najwredniejsza z całej bandy. Jest ubrana w to co cały Obóz Herosów, tylko że czarne. Ma na tym punkcie obsesję. Takie same są jej włosy i oczy. Koloru węgla. Opalona cera lśni, ślizgają się po niej szare iskierki, które wystrzeliwują granitowe łańcuchyz jej twarzy. Oplatają drzewa, uniemożliwiając mi ucieczkę.
-Nasza ofiara! Głupia i nijaka- obraża mnie Greg. Blondyn o ciemnych oczach. To jego zaklęcie pozbawiło mnie ubrań rano. Ogień gniewu zapala się we mnie. Magiczna chmura zasłania słońce.
- No chyba ty, durniu!
- Patrzcie, jak się ona odzywa, czyżby zyskała jakieś okruchy charakteru?- to głos Ginny. Rude włosy i piwne oczy są jak płomyki, które po prostu maniakalnie przyzywa. Teraz tworzy krąg żaru wokół mnie. Uroczo. Następny czar uderza mnie w żebra, ale jakimś sposobem szata go pochłania. Co prawda nadal czuję tępy ból, ale pewnie normalnie kości wystrzeliłyby mi z klatki piersiowej i znowu wskoczyły na miejsce.
- Co to za sukieneczka, co?- kpi Christine i podchodzi bliżej, jej ręka unosi się, a cienisty ptak powstaje z mroku pomiędzy jej palcami i zasłania mi twarz. Czuję pióra wbijające się w skórę i dziób dźgający mnie w czubek głowy. Następnie gorąco narasta, jakby ogień się zbliżał. Zaczynam panikować. Próbuję cofnąć się, ale płomienie parzą mnie w nogi, które przeszywa piekący ból, zaraz uśmierzony przez życiodajny materiał. Kruk zlatuje ze mnie, odsłaniając straszny widok. Pożoga znika, ale olbrzymie, czerwonawe łapy walą we mnie jak maczugi, przez co padam na ziemię. Nie jestem w stanie stać, moje kończyny są jakby ważyły tonę. Po chwili ręce blakną, ale dzieci Hekate podchodzą do mnie.
- Matka jej nie chciała, to durna sierota!
- Ale szmata, tylko do wytarcia podłogi!
- Ty głupia, szmatława małpo!
- Szczurzyca!
Szorstkie dłonie chwytają mnie i dźgają, uderzają. Czuję kopnięcie w brzuch. Zginam się z bólu, braknie mi tchu. Zaraz zginę. Oni mnie zabiją. "Własną siostrę." myślę z goryczą.
Nie.
Nie!
NIE!
Coś we mnie pęka. Jakby z zatkanej rury wypadła zawleczka. Otwieram oczy. Jeszcze nic nie zauważyli. JESZCZE. Wściekłość mnie wypełnia, wylewa się ze mnie. Jestem jak gwiazda, która wybucha, eksploduje czystym zniszczeniem. Czuję gniew. Rozumiem gniew. Jestem gniewem!
Moje ciało staje się gorące. Białe, błękitne i czerwone płomienie tryskają z moich dłoni i oczu. Okolice serca są przyjemnie ciepłe. Moje serce błyszczy, lśni jak gwiazda. Dzieci Hekate cofają się zdziwione. Unoszę się. Ja latam! Zaklęcie uderzają w ich nogi, a oni wrzeszczą z bólu. I dobrze. Niech poczują jak to jest być dręczonym. Źrenice tych trolli są rozszerzone z trwogi! Unoszą ręce do góry. Chcą coś zrobić, strzelają we mne piorunami i kulami ognia. Nic to im nie da! Macham ręką, a moje czary z łatwością niszczą atak. Tak! Słabi! Upadają na ziemię jak muchy. Wzbudzają litość.
Tyle, że ja jej nie mam.
Spada na nich grad wielkości piłek tenisowych. Piszczą. Przetacza się po nich potężny podmuch wiatru, który zmraża ich jak wyjątkowo wredne lody waniliowe. Podnoszę dłoń i formuję palce w szpony jak jastrząb gotowy do ataku. Nad ich sponiewieranymi ciałami formuje się chmura burzowa ciemna jak ołów. Sypią się z niej iskry. Jeden ruch i po ukochanych dzieciątkach tej wstrętnej bogini.
Ale czy ja potrafię to zrobić? Wiele złego mi zrobili, ale czy to wystarczający powód? Nie wiem, i w tym właśnie problem. Nie jestem przecież zła, chcę im tylko dać nauczkę. Gdyby tak poczuli jak to jest być niemagicznym? Pomysł nawet niezły, tylko że niedługo oddanie Kryształowej Różdżki. Czy mogę pozbawić któregoś z nich zdziesięciokrotnienia mocy? Czy im się to należy? Raczej nie. Spróbuję sama wygrać. Okaże się, kto jest jest lepszy!
Opuszczam rękę, a obłok się rozmywa. Te świnie patrzą na mnie z pogardą. Oni by się nie zawahali. Przez chwilę chcę ich zrównać z ziemią, lecz wiem, że to nie jest właściwa decyzja. Upokorzę ich bardziej, pokonując w zawodach. To mnie pociesza.
-Nie zabiję was tylko dlatego, że chcę mieć z kim wygrać w zawodach Kryształowej Różdżki- mówię szyderczo i zmieniam kolor ich skóry na jaskrawomandarynkową, a włosy na oślepiający róż. "Zaraz się odczarują, ale niech ich zobaczy cały Obóz." myślę z satysfakcją. Serce rozgrzewa mi się coraz bardziej.
- Fajerwerki, moi drodzy!- krzyczę, a z mojej klatki piersiowej wystrzela biało-czerwono-niebieski strumień energii. Leci w niebo, zostawiając za sobą ślad z różnokolorowych iskier. W końcu, wybucha tak potężnie, że przysłania całe niebo. Jednak moja moc jest silna. Bardzo silna. Patrzą z przestrachem na ten pokaz świetlnych efektów. Pstrykam palcami, a oni jak rakiety przecinają powietrze i lecą przez las, migając jakże gustownym połączeniem magenty i pomarańczu.
Sama też kieruję się w tym kierunku, chcąc wygrać te durne zawody. Polegają na zaprezentowaniu swojego najlepszego czaru w praktyce, czyli w walce z innymi dziećmi Hekate. Zwycięzca dostaje Kryształową Rózdżkę i zostaje grupowym. W domku bogini widm i magii rządzi najsilniejszy. Prawo dżungli.
Czy to dobrze? Nie wiem, nie mieszkam tam. Mój najlepszy czar? A skąd ja mam do cholery wiedzieć jaki jest mój najlepszy czar? Pójdę na żywioł. Zaczynam się śmiać. Nie wiem czemu, ale wręcz się krztuszę z rechotu.
- Hahahahahaha... Ale numeeer!- gadam kwestie z Harry'ego Pottera. Zdecydowanie jest ze mną coś nie tak. Przechodzę od depresji do tak gwałtownego chichotu, że to przypomina huśtawkę nastrojów. Zaczynam się siebie bać. Potrzebuję czegoś stałego, miłego i przyjacielskiego. Najlepszego przyjaciela człowieka!
Robię zamach rękoma, a obok mnie materializuje się ogromny, brązowy jamnik.
-Hej, mały!- mówię do niego i drapię za uszami. Zadowolony przymyka oczy i macha ogonem jak biczem.- Chodź!- komenderuję i tworzę za pomocą czarów smakowitą kiełbasę. Rzucam ją psu. Chap! I nie ma mięsa.
Wskakuję na stwora i klepię go po bardzo długim torsie. Rusza jak błyskawica, wystawiając jęzor. Wiatr delikatnie owiewa moje ciało, sprawia, że szata faluje. Co za zabawa! By wypróbować nowe zdolności, wbijam wzrok w gałęzie drzew przysłaniających księżyc. Odsuwają się, jak oparzone, a blask Srebrnego Globu wzmacnia się i migota na sierści mojego przyjaciela i materiale mojej sukni. Czuję się jak prawdziwa czarodziejka- zwiewna, potężna i piękna. Słyszę rozwścieczony ryk jakiegoś potwora, który po chwili wyskakuje spomiędzy skał. Ma kształt konia z ogonem węża, przednimi nogami lwa i białymi, pierzastymi skrzydłami. Z czerwonych oczu wyziera zło i chęć mordu. Skacze na mnie z pazurami. Naprawdę myśli, że mnie pokona? Jamnik staje dęba, a potwór leci nad jego głową, by rozszarpać mi gardło. Unoszę dłoń i zaciskam ją w pięść, jakbym coś chwytała. Czuję jak magia płynie nerwami, naczyniami krwionośnymi i kośćmi do palców. Widzę, że maszkara wisi w powietrzu i macha łapami oraz kopytami. Charczy, gdy zaciskam uchwyt coraz silniej.
Widzę już przezroczysty sznur mocy biegnący od mojej ręki do szyi konio-lwa. Nagle szarpię biczem tak, że bestia leci w bok i uderza w stertę kamieni. Po chwili rozpada się w pył. Mam moc, jestem potężna. Czary mam we krwi. Wbijam pięty w boki jamnika, który szybko rusza. Muszę zdążyć!

***

Kiedy wybiegam z lasu jest już kompletnie ciemno, tylko gwiazdy i księżyc rozświetlają niebo. Z moich rozmyślań wynika jedno- moim głównym zaklęciem będzie wyczarowany pies, który od kilku minut nosi dumne imię "Hot-Dog".
 Docieram na plac pomiędzy domkami, gdzie znajdują się już moje siostry i bracia oraz nasza... matka. Na sam widok moje serce przyspiesza, a z paznokci tryskają iskry. Pokażę jej na co mnie stać.
-Tym razem zawody będą się nieco różniły od ostatnich. Odbędą się na...- ciągnie nieśmiertelna i zamaszystym ruchem wskazuje na siedlisko najad- jezioro!
Oż no. Hot-Dog nie pływa za dobrze.
-Ten, który najdłużej utrzyma się na jeziorze, a nie w nim lub na brzegu, ten wygrywa!- wyjaśnia tajemniczo. Według mnie tajemniczy głos nijak nie pasuje do wyjaśnień. Mają być proste! O chwili ta jędza już idzie w kierunku wody. Sprawiam, że jamnik znika. My podążamy za nią. Każdy dostaje łódkę i razem płyniemy na środek jeziora. Hekate lewituje. Słyszę ciche groźby:
-Pożałujesz, sieroto.
-Raz ci się poszczęściło, teraz cię zmiażdżymy.
Nie poprawia mi to humoru. Drewniany dziób gładko tnie wodę. Czarna toń wydaje się głęboka jak Rów Mariański. Czuję, że coś spod powierchni chce mnie dopaść. Ciekawe, co się w niej jeszcze kryje. Może nawet umieścili tam coś specjalnie dla nas. Ustawiamy się w krąg wokół wiedźmy.
-Drogie dzieci!- Jestem drogim dzieckiem. O, jak miło... Niech sobie weźmie te drogie dzieci. Mi to do szczęścia niepotrzebne.- Kiedy rozpocznie się gra, zgaśnie cały świetlny okrąg. Dla tych mniej rozumnych...- założę się, że patrzy na mnie- to światełko odmierza czas.
Zapala pierścień błękitnego blasku, który zaraz zaczyna zanikać. "Może mogę się jeszcze wycofać?". Połowa jeszcze zostaje... Teraz ćwiartka, jeszcze mam dużo czasu... Jedna dziesiąta. Czemu nie mówię: "Wycofuję się."?
Start! Szybkie zaklęcie Hekate i wszystkie łodzie zostają odepchnięte do siebie najdalej jak się da.
Co za krowa! Moje zaklęcie chybia celu i zamiast trafić w mamusię, wrzuca do wody Ginny, która nawet nie zdąża wyczarować płomienia jaki może się wydobyć z zapalniczki. No cóż, mówi się: trudno. Jezioro wybucha obok mnie, wynurza się z niego olbrzymi wąż. Srebrne oczy lśnią, a białe łuski wzmacniają blask księżyca. Rozwiera pysk i ryczy jakby chciał powiedzieć "Heeelooooł, apetaaaajty!". Ochlapuje mnie taką ilością H2O, że zaraz robię się cała mokra. Woda ścieka po mnie ciurkami, zasłaniając pole widzenia.
-O, nie, mój drogi, tak się nie bawimy!- krzyczę i przywołuję kulę mocy, która zamienia zęby stwora w lizaki, oczy w landrynki, a jego ciało w żelkową żmiję, która zmniejsza się i znika w głębi. W tym czasie z gry wylatują cztery dzieci Hekate, więc zostało tylko siedem z czego pięć, które mnie szykanowały. Tak, jest dwójka czarodziejów, która była zbyt sympatyczna by mi dokuczać. Alexandra i Marley, zwany Merlinem właśnie tworzą gigantyczną falę, która goni Grega. Plums! I po Gregu... Przybijają sobie piątkę.
Dostrzegam Christinę, która otoczona jest powłoką cienia, tak że prawie jej nie widać. Pędzi na mnie, poganiając łódkę ostrymi słowami, ktore wyczytuję z ruchu warg. Czary zaraz mnie osuszają jak te tuby, które wykorzystują mieszkańcy domku Hefajstosa kiedy ktoś dozna spotkania trzeciego stopnia z jeziorem. Koncentruję radość z zyskania magicznej mocy w mojej dłoni, tak jakbym siłą woli próbowała zmusić krew do przepłynięcia w określony punkt. Kiedy czuję, że mam wystarczająco dużo energii, pstrykam palcami, spomiędzy których wylatuje niesamowicie długi świetlisty bicz. Zamachuję się na Miss-Wredoty-2013 i przecinam jej mroczną pelerynkę. Drugi cios oplata ozdobny zawijas na kadłubie. Nadgarstkiem wytwarzam "fale" na linie, które sprawiają, że środek transportu mocno się chybota. Wypełnia mnie przyjemne uczucie tryiumfu. Wygrywam z tą nietoperzycą!
 - I co, Chrisiu?- pytam szyderczo, po czym wpycham w machanie batem jeszcze więcej siły.
 - Nic, Olivko!- odpiera i rozrywa sznur żelaznym sztyletem. Bicz znika tak jak lont, który się spala, a ja nie potrafię tego powstrzymać. Coś idzie nie tak, zaczynam się bać i w panice wymachuję ręką, jakbym chciała oderwać od siebie zaklęcie. Nic to nie daje i czar kompletnie przestaje istnieć, a moja dłoń zaczyna strasznie piec. Mój wzrok się zawęża, przed oczami latają mi mroczki. Padam na kolana przy akompaniamencie rechotu Christiny. Czerwienieję, choć nikt tego nie widzi, bo jest na to zbyt ciemno. To największy wstyd w moim życiu. Czuję jak moja łódka podnosi się, jakby chciała mnie zrzucić. Serce rozgrzewa mi się i znowu zaczyna strzelać iskrami. Zaczynam się obsuwać, zaraz wpadnę do wody. Przecież nie pozwolę na to! Wstaję na równe nogi i wskakuję na tę wyżej położoną część desek, czym sprowadzam je do poziomu. Czarownica jest trochę zdziwiona, ale zaraz szepcze zaklęcie i unosi rękę. Kilka błyszczących perłowo, szarych grotów przecina powietrze z prędkością dźwięku, ale na szczęście udaje mi się wznieść mur przezroczystej energii. Pociski uderzają w niego z brzdękiem i odbijają się, jednak chybiając mojej przeciwniczki.
 Kątem oka widzę, że Marley wlatuje w toń powalony przez czar Alex, a ona niebezpiecznie przechyla się i upada trafiona pomarańczowym, świetlnym dyskiem. Oboje wykluczeni. Poza mną i Christiną zostaje tylko jakiś chłopak, chyba ma na imię Ian, który tworzy tornado. Ups. Odwołuję tarczę, na której jednak widnieje kilka rys i wykorzystując, że rywalka jest zaaferowana porywistym wiatrem, biorę głęboki oddech. Następnie recytuję zaklęcie. Wręcz czuję moc w ustach, jakby język i zęby drgały. Przyjemne uczucie. Ogarnia mnie wrażenie władzy, tak miłe ludziom i herosom. I wtedy ściana mocy wylatuje z moich wyciągniętych dłoni. Popycha córkę Hekate z taką siłą, że wpada w tornado, które także pod wpływem mojej magii cofa się prosto na Iana. Zaskoczony chłopak zdąża tylko powiedzieć :"Co kur..." i jest porwany przez wiatr. Majestatycznie wirując, zjawisko jest osobliwie piękne, piękne w ten sposób, który sprawia, że ma się chęć paść na kolana. Obroty stają się wymiotogenne, więc odwracam wzrok. Po pół minuty huragan słabnie, przedtem robiąc tej dwójce taką karuzelę, że pewnie przez tydzień nie będą mogli stać, a następnie wrzuca ich do wody.
- Ha! I co, głupki?!- wrzeszczę jak opętana. Z mojego serca wystrzela fajerwerek,  który ponownie przysłania całe niebo. Czuję taką satysfakcję, że mam ochotę pokazać środkowy palec mojej mamusi, a następnie zrobić coś bardziej szalonego, np. wyczarować lemoniadowy deszcz, albo czekoladową śnieżycę.- JA WYGRAŁAM, NIE TE ŚMIERDZĄCE, ZAROZUMIAŁE LIZUSY! HA, HA, HA, APETAJTY! ROBIMY IMPREZĘ?!
Po czym zanoszę się tak strasznym śmiechem, że mam wrażenie, że się uduszę. "Wygrałam!" myślę z ogromną radością. Przedziurawiam łódkę jednym celnym zaklęciem i unoszę się jak anioł, czując, że promieniuję mocą i biało-czerwono-błękitnym blaskiem. W wodzie widzę swoje odbicie, moje oczy są jak gwiazdy, a twarz jak księżyc. Z moich pleców wyrastają potężne, świetliste skrzydła. Lecę do przodu, przyspieszając. Czubkami stóp dotykam wody. Wiatr owiewa moje policzki. Jestem jak bogini.
Widzę światła pochodni i innych obozowiczów. Mają zadziwione miny, co wywołuje moją jeszcze większą wesołość. Ląduję delikatnie na trawie,a wszyscy na mnie patrzą. Podnoszę wysoko głowę i podchodzę do Hekate z wielkim wyszczerzem. Trzyma Kryształową Różdżkę. O bogowie, jaka ona jest piękna! Ma około trzydzieści centymetrów i jest wykonana z jakiegoś kompletnie magicznego materiału. Właściwie przezroczysta substancja lśni jak diament, od czasu do czasu w środku przeskakują różnokolorowe iskry. Srebrzyste litery u dołu oznaczają kilka słów: Olivia Prossake, Magia, Potęga i Dobro. Trzy najpotężniejsze zaklęcia zaklinają w tej laseczce taką moc, że jest ona tylko dwa razy mniejsza od mocy bogini czarów. Wierzcie mi, Hekate jest serio potężna.
- Jako bogini magii, przekazuję tobie, mojej najsilniejszej córce, Olivii Prossake, tą oto Kryształową Różdżkę, jako nagrodę za odwagę, umiejętności i...- ciągnie trochę rozczarowanym głosem, na pewno wolałaby, żeby to Christina ją zdobyła.
- Ta, wiem, wiem- przerywam jej, a na twarzach Alex i Merlina pojawiają się lekkie uśmiechy.- Możesz mi już ją dać, mamuśka?
- Och, tak...- syczy wściekłym tonem. Nie chce mnie zabić przed całym Obozem. Daje mi różdżkę trochę zbyt gwałtownym ruchem, by uznać to za miły gest. Kiedy chwytam przedmiot, przez całe ciało przebiega fala mocy, tak silna, że aż dostaję dreszczy. Moja sama moc jest niesamowita, ale z tym... Będę niepokonana. Odwracam się do reszty obozowiczów.
- Obiecałam imprezę, nie?- wołam.
-TAK!- odpowiadają wszyscy. Po czym wymachuję różdżką, która strzela takim strumieniem iskier, że wszystkich oślepia. Zaraz pojawiają się stoły z żarciem, parkiet i Muzy, które zaczynają grać świetny kawałek dostosowany do nastroju każdego z nas. Dla mnie brzmi to jak rockowy kawałek, który wręcz zmusza do tańca. Wszyscy pędzą w tamtym kierunku. Ja też idę tam, w końcu chcę się zabawić.
Ten strasznie przystojny blondyn od Ateny ciągle na mnie patrzy.
 
To było fanfiction Percy'ego Jacksona, autorstwa Ricka Riordana



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz